Witam!
Trochę mnie tu długo nie było. Dużo spraw na głowie i tym podobnych. Ostatni rozdział tego opowiadania. Z nowe nie wiem, kiedy się zabiorę. Może w czasie świąt coś naskrobię, zobaczę, jak będzie z moim wolnym czasem.
Za błędy przepraszam.
Część waszych opowiadań przeczytałam, ale Onet wszczął strajk, albo bardzo mnie nie lubi i nie chce dodawać moich pochwalnych komentarzy -.-
Część waszych opowiadań przeczytałam, ale Onet wszczął strajk, albo bardzo mnie nie lubi i nie chce dodawać moich pochwalnych komentarzy -.-
Byłam
jak ściana. Ludzie gadali? Nie wiem, nie słyszałam, nie słuchałam… coś we mnie
umarło, czegoś brakuje teraz… musiało to być bardzo ważne, bo moje
funkcjonowanie trochę podupadło. Wielka pustka. Ogromna pustka. Olbrzymia
pustka. Jedne gargantuiczne nic. Czy to, co widzę, aby na pewno jest
rzeczywistością? Widzę wiele rzeczy, ale nic do mnie do końca nie dociera.
Odbijam wszystko, jestem ścianą. Potężna, nie do przebicia. Czy tak wygląda
piekło? Raczej nie… piekło kojarzy się z czerwienią… czernią, ale nie bielą. A
tu było śnieżnie… boję się? Nie jestem pewna. Wielki znak zapytania stoi nad
moim stanem, poczynaniami, nad wszystkim, co mnie otacza. Mam wrażenie, że mój
sen trwał trochę dłużej niż zwykle… znacznie dłużej. Ostatnie, co pamiętam, to
duży, metalowy blat, a po drugiej strony potężnego mężczyznę, gapiącego się na
mnie z wrogością w oczach. Staram się likwidować to, co zbędne, ale nie umiem
tego. Obraz pana w niebieskiej koszuli mnie prześladuje nie tylko w dzień.
Zamykając oczy widzę różne rzeczy… straszne rzeczy, o których chcę zapomnieć.
Czuje się niezrozumiana. Nikt, nic nie wie, nikt mi nie wierzy. Słowo przeciwko
słowu. Męska solidarność znów zwyciężyła. Taka oto jest sprawiedliwość na tym
świecie.
Kolejne
dni mi się zlewają ze sobą. Oddziela je tylko ciemność, po zamknięciu powiek i
koszmary senne narastające za każdym razem z większym okrucieństwem.
Wspomnienia bolą. Nie tylko fizycznie. Przez nie kłuje mnie w sercu, nawet
bardzo. Nie ma tu już tego ramienia, tych oczu, tego zapachu, tej konkretnej
osoby. Zostałam porzucona na pastwę losu, zapomniana, samotna Su. Nigdy nikogo
tak nie potrzebowałam.
Chcieli
znać prawdę, dostali, nie uwierzyli. I tak za każdym razem. Ten sam facet w
niebieskiej koszuli pod krawatem, te same pytanie. Może to były ciągle te same
dni?
-Kiedy przestaniesz kłamać? Zacznij
gadać do cholery!
Złościł
się tak jak on. Uderzył pięścią w stół, co nie zrobiło na mnie większego
wrażenia. Miał mnie już dość. Ale nie wierzył w prawdę, wolał kłamstwa Teda…
wolał kłamstwa.
-Su! Telefon do ciebie!
Popatrzyłam
się pytająco na pielęgniarkę. Wstałam powoli z łóżka i poszłam za nią.
Chwyciłam słuchawkę i milczałam przez chwilę. Miałam wrażenie, że zapomniałam
jak się mówi…
-Su? Jesteś tam?
Głos,
którego mi brakowało? Może zwidy?
-Tak.
Przełknęłam
ślinę. Tęskniłam za nim, ale z drugiej strony nie chciałam z nim rozmawiać, nie
miałam ochoty wszystkiego tłumaczyć po raz setny.
-Jak się czujesz? Wszystko w
porządku?
-Tak.
-Jesteś na mnie zła? Su, co się
dzieje? Wiem, że nie jest dobrze!
-Jest dobrze. To tylko ojczym zabił
mi matkę, to naprawdę w porządku.
-Nie mów tak. Wezmą cię za wariatkę.
-Już dawno to zrobili. Twierdzą, że
kłamię… że to ja ją zabiłam, że nie Ted, tylko ja… nie Ted… a ja mówię, że to
nie ja, że on… w nic nie wierzą. On wydawał się być bardziej wiarygodny… nie
ja… nie ja..
-Spokojnie… kochanie…
Kochanie?
Nie odzywał się przez tydzień. Nic… dopiero teraz! Nawet pewnie nie
interesowało go to, czy żyję.
-Jestem spokojna, nie słyszysz?
Gdyby
nie prochy, byłoby inaczej…
-Odwiedź mnie… chce cię zobaczyć..
-Chciałbym, naprawdę, ale… no nie
mogę.
-Czemu? Boisz się swojej dziewczyny
wariatki? Wstydzisz się mnie?
-Kochanie, oczywiście, że nie, ja…
-Kłamca!
Trzasnęłam
słuchawką i odeszłam. Kobiety dziwnie się na mnie gapiły. Miały mnie pewnie za
największą świruskę. Po prostu byłam na dnie… już na nim leżałam i odchodziłam
w wieczną wędrówkę po krainie snów.
Następnego
dnia przyjechał, udowodnić mi coś. Zachowywałam się tak, jak na wariatkę
przystało… może nie do końca, ale totalnie go olewałam. Nie słuchałam tego, co
do mnie mówił. Nie byłam ciekawa jego chorych usprawiedliwień, w których się
motał. Nie wiem… przestało mi zależeć? Zranił mnie… on, ten, którego bym o to
nie posądzała… zabolało, dokopał mnie i… to chyba był koniec tego cudownego,
pełnego miłości czy czego tam innego, związku. Jeszcze kilka godzin temu bardzo
pragnęłam by mnie tulił do siebie, ale dziś… dziś mam ochotę mu wbić nóż w
plecy. Jestem wściekła, brakuje mi tylko pary lecącej z moich uszu i nosa.
Ściskam pięści, paznokcie powoli już zaczynają mi przebijać skórę, a mu nadal
nie przestaje się zamykać buzia.
-Dość!
Złapałam
się za głowę zasłaniając jednocześnie uszy i krzyknęłam. Wreszcie się zamknął!
Nastała błoga cisza, która momentalnie mnie uspokoiła. Powietrze zrobiło się
jakby czystsze, świat piękniejszy… ale jeden element imieniem Jeff nie pasował
tu. Był puzzlem z innej układanki i jak najszybciej powinien sobie stąd pójść.
Wyproszenie go poprzez zwyczajne „spierdalaj” nie świadczyłoby o moim jakże
dobrym wychowaniu, ale…
-Spierdalaj!
…
to chyba jedyne słowo, które do niego docierało. Już zaczynało mnie mdlić,
kiedy słyszałam po ran enty „przepraszam”, bardzo zaczynam nienawidzić to słowo,
tak samo jak osobę, która klęczała przede mną i trzymała mnie za dłonie z
obawą, że… nie wiem co. Bał się, to było namalowane w jego oczach, wypisane na
twarzy. Chyba zbierało mu się na płacz. Twardziel Isbell będzie płakać. Co za
zabawa!
Wizyta
mojego gościa skończyła się po 30 min. Mam bardzo mieszane uczucia. Wiem, że mu
zależy, ale to co poczułam, jak rozmawialiśmy przez telefon… za bardzo mnie
zabolało. A ja nie lubię, jak boli, to jest okropne i przez to mam coraz
większą chęć rozwalić sobie czaszkę o ścianę. Coraz bardziej zaczynał mi się
podobać obraz wyświetlających się w moich myślach – różowiutki mózg
ześlizgujący się po białej ścianie.
Od dłuższego czasu najlepszą rozrywką
było liczenie kropel na szybie. To już… drugi… trzeci… w każdym razie któryś
deszczowy dzień z rzędu. Otaczało mnie wielu ludzi… ale czułam się samotna.
Tam, za tą szybą był mój dom, moje miejsce na świecie, ale czy na pewno? Czy
teraz tu nie jest ten dom, za którym tak bardzo tęsknię? Czy to się kiedyś
skończy i znów będę mogła pooddychać świeżym powietrzem, poczuci ciepłe
promienie słoneczne na swoich policzkach? Nadzieja zawsze umiera ostatnia…
nadal się łudziłam, że będzie po staremu. Ale jak „po staremu”? Bez matki? Bez
domu? Bez… Jeffa? Odtrąciłam go. Jedyną osobę, której na mnie zależało. Teraz
kochana Su jest sama w wielkim świecie ograniczonym murowanymi ścianami
maźniętymi farbą na biało i stalowymi kratami. Tu jest moja wielka rodzina, tu
jest mój ciepły kąt i dach nad głową, tu teraz skończę swoje życie… a puszyste,
wolne Cumulusy płyną po wielkim błękicie.
Czemu ja nic nie wiem o nowym rozdziael? Foch normalnie! Dobra, zabieram sie do czytania :)
OdpowiedzUsuńO jeny, jaka metaforyczna koncówka. Cóz, jest to tak zawane zakonczenie otwarte, których nie lubie czytac, ale lubie je pisac. Su została wrobiona w modersotwo swojej matki i zamkneli ja w szpitalu spychiatrycznym. No nie zle.. w sumie zastanawiam sie jak to by sie mogło potoczyc dlaej, ale jak rozumiem zakonczenie mam sobie dopwoiedziec sama..
OdpowiedzUsuńCzekam na jakies nowe opowiadanie:) Mam nadzieje, ze dasz mi znac, jak cos bedziesz miała :)
czemu ja nie wiem o nowym rozdziale?! :( łeee . i to tyle czasu... kurczę. dobrze, że weszłam. już biorę się do czytania!
OdpowiedzUsuńbtw info na http://sometimes-loves-better-off-dead.blog.onet.pl/ zapraszam.
nie nie nie nie nie! ja strajkuję! rozumiesz?! strajkuję! chcę kurwa jeszcze! to się nie może tak po prostu skończyć!
OdpowiedzUsuńoch ten Ted... boże! czy Su nie mogła rzucić w niego kilofem albo coś w tym stylu?! albo kulą do kręgli... no ja bym facetowi jaja urwała! osobiście! tak fantastycznie potraktował Su... i jeszcze jej matkę! fakt, że nie była idealna bo niczego nie widziała, ale to jednak matka!
łeee... niedobry z ciebie człowiek, że tak to skończyłaś! :(
To najsmutniejsze zakończenie jakie kiedykolwiek czytałam... Nie sądziłam że aż tak smutno to zakończysz... tak mi żal Su, zżyłam się z nią w pewien sposób,a ty tak to skończyłaś. Ona zasługiwała na lepszy los...;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że twoje następne opowiadanie będzie radośniejsze.
Nn u mnie na dont-want-to-miss-a-thing Zapraszam:)
znowu skrzywdzony Jeff... co wy ludzie z nim robicie? xd to już któres z kolei opowiadanie w ktorym biedny Izzy cierpi! nie ładnie! :P
OdpowiedzUsuńokazało się że nie ogarnęłam tylko dwóch ostatnich rozdziałów... ech...ciekawe czym ich Ted zbajerował ze zwalili winę na Su
koooooooooooooocham cię xd