Czy kontynuować dodawanie rozdziałów

18 maja 2013

Carolina Drama 17


            Dziewczyna siedziała przed nim osłupiała i wpatrywała się w niego pustym spojrzeniem. Nie wiedziała, czy aby na pewno dobrze usłyszała, czy nie wydawało jej się, że to powiedział. Przełknęła ślinę i otworzyła buzię. Nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
-Kochanie? Powtórzę. Wyjdziesz za mnie?
-Nie... Nie mogę. – Wstała pospiesznie. Wygrzebała z szafy jakieś ubrania i zaczęła się w nie ubierać.
-Jak to nie możesz?
-Normalnie.
-Myślałem, że mnie kochasz.
-Ale to nie znaczy, że muszę za ciebie wychodzić.
-Nie każę ci za mnie jutro wychodzić. Ślub możemy wziąć za kilka miesięcy.
-Nie ma mowy Kirk, żadnego ślubu nie będzie! Nigdy!
            Chciała wyjść z pokoju, ale chłopaka w porę złapał ją za dłoń, mocno i nie zamierzał poluźnić uścisku.
-Czemu? Nie chcesz mnie?
-Nie o to chodzi.
-A niby o co?
-Nie wierzę w coś takiego jak „ślub”. Miło mi bardzo, że poprosiłeś mnie o rękę i w ogóle, ale to nie dla mnie, nie będę się pakować w takie coś, co przerodzi się później w coś bez uczucia i będzie nas łączył tylko kredyt czy inne gówno. A tak, to odejdziesz, kiedy będziesz chciał. Bez żadnego rozwodu. – Wzruszyła na koniec ramionami, jak gdyby nie widziała tego, że rani go swoimi słowami. Powoli wyswobodziła się z jego dłoni i wyszła do łazienki. Chłopak stanął pod drzwiami i nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Zapukał trzykrotnie. – Kirk, odpuść, nie przekonasz mnie.
-Jakie „odejdziesz, kiedy będziesz chciał”?!
-Normalnie… tak jak to rozumiesz.
-Ale ja nie zamierzam odchodzić.
-Teraz tak mówisz, ale za kilka lat, a może i krócej, wpadnie ci w oko ktoś inny, zobaczysz, że tak będziesz.
-Ranisz mnie.
-Kirk, ja tylko mówię prawdę. Jeżeli ci tak bardzo zależy, to mogę przyjąć oświadczyny, ale nic więcej.
-Nie rób niczego na siłę.
-Posłuchaj – otworzyła drzwi i związywała włosy w koka – kocham cię, szczerze cię kocham, ale nie będę za ciebie wychodzić, bo wiem, jak wyglądało małżeństwo mojej matki i…
-Nasze przecież nie musi tak wyglądać.
-Boję się, że coś spierdolę.
-Prędzej ja to zrobię.
-A nie jest ci dobrze, tak jak jest teraz? Nie ufasz mi czy co?
-Chcę cię mieć tylko dla siebie. Poza tym ślub to szczęśliwe wydarzenie.
-Skąd wiesz, brałeś już jakiś? – Bezczelnie zadrwiła z niego. – Kochanie, jestem tylko twoja, nie zamierzam być kogoś innego. – chciała go wyminąć, ale chłopak objął ją w tali.
-Ufam ci… ale obrączka to sygnał dla innych facetów, że jesteś zajęta już i…
-Dobrze, przemyślę to, a teraz mnie puść!
-Gdzie idziesz?
-Na spacer.
-Jest trzecia rano…
-No i?
-Nie Lulu, nigdzie nie idziesz.
-Idę, puść mnie.
-Nie kochanie, samej cię nie puszczę… poza tym pada deszcz.
-Pierdolić deszcz! – Krzyknęła. – Będę robić to, na co mam ochotę!
-Lu, nie ma mowy, zostajesz w domu! Bez żadnego marudzenia!
-Możesz pójść ze mną… ja i tak dziś nie zasnę, więc pomyślałam, że pójdę się przejść.
-Żeby ktoś mógł cię zgwałcić?
-Bo właśnie o tym marzę, wiesz?! – Przewróciła oczami. – Chodź, rób mi za ochroniarza. – Wzruszyła ramionami.
-Chcesz być chora?
-Ja jestem chora… na głowę.
-Lulu, nie mów tak.
-Nie zabronisz mi. To co, idziesz?
-Przywiążę cię do łóżka.
-Czyli nie idziesz…
-Ty też nie idziesz.
-Chcę coś w zamian.
-Co niby?
-Seks – zbliżyła swoje usta do jego ucha i szepnęła to słowo. Chłopak złapał ją za ramiona i odsunął ją od siebie na długość ramion. Patrzył na nią z podejrzliwością Nachylił się, złapał ją za biodra i zarzucił ją sobie na ramię. Dziewczyna w międzyczasie „porwania” krzyczała i piszczała, żeby ją postawił na ziemi.           Chłopak bał się, że może to przeszkodzić ich bzykającym się znajomym, ale nic takiego się nie stało.
-To jak? – Klepnął ją w tyłek. – Będziesz grzeczna?
-Nieee, nie zamierzam.
-W takim razie będę brutalny.
-Dobrze.
-Do-brze? – Zrzucił ją z ramienia na łóżko. Dziewczyna opadła na pościel. Chciała sobie rozpiąć rozporek, ale chłopak złapał ją za nadgarstki. – Nie tak szybko. Najpierw dla mnie zatańcz.
-Nie ma mowy! Tańczę tylko po pijaku.
-Dobrze, w takim razie… mam pomysł.
-Zaczynam się bać.
-Ściągnij górę.
-Sam nie możesz? – Usiadła i popatrzyła się na niego z zaciekawieniem.
-Mogę. Wstań!
-Oooo bawimy się w pana i poddaną?
-Nazywaj to jak chcesz. Wstawaj!
-Nie podoba mi się twój ton, doskonale wiesz, że jak ktoś na mnie krzyczy, to ja też zaczynam, więc nie podnoś na mnie głosu do kurwy nędzy!
-Zbyt duże napięcie… Lu, odpuśćmy.
-Mam za małe cycki. – Spojrzała w swój dekolt. – Dlatego nie chcesz się ze mną kochać.
-Coś ty znów wymyśliła? – Zaśmiał się, ale przestał, kiedy zauważył jej smutną minę, chyba nie żartowała. – Masz cudowne cycki, w życiu nie widziałem równie pięknych.
-Gadasz tak, żeby mi smutno nie było. – Wytarła łzę spływającą po policzku. Kirk usiadł obok niej i złapał ją za dłonie. Drugą ręką objął ją i przytulił do siebie. Dobrze wiedział, że nie chodziło o piersi tylko o coś innego. Czasem miała takie napady płaczu.
-Co się stało?
-Byłabym w 3 miesiącu ciąży… teraz moglibyśmy leżeć na łóżku i słuchać jak bije serduszko naszego maleństwa… zobaczyć je po raz pierwszy na ekranie… rozumiesz?
-Kochanie…
-Wiem! Zrobimy jeszcze jedno… źle to zabrzmiało. Zapłodnij mnie! Teraz!
-To zły pomysł. Musimy to przemyśleć, rozumiesz?
-Nie myślałeś o tym przez ostatnie trzy miesiące? Ja myślałam… w szpitalu zrozumiałam, że dziecko…
-Nie musisz zachodzić w ciążę, żeby mnie przy sobie zatrzymywać. Kocham cię i nie zamierzam odejść. Połóżmy się spać, jesteś zmęczona.
-Nie pra…
-Prawda, prawda. – Pocałował ją w czubek głowy.
-Teraz przez ciebie nie zasnę.
-Co niby takiego zrobiłem?
-Oświadczyłeś się! A ja poważnie się zastanawiam nad zgodą.
-Szybko zmieniasz zdanie.
-Po prostu wiem, że to dla ciebie ważne kochanie.
-Jesteś wspaniałą kobietą.
-Ej! Myślałam, że najwspanialszą!
-Najwspanialszą kochanie, najwspanialszą.


~*~


-Jak się spało kochanie? – Nie zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, bo od razu wpił się w jej usta. – Mam nadzieję, że dobrze, co?
-Nie spałam wiele.
-Czemu? – Zapytał ze zmartwieniem gładząc jej policzek dłonią. – Chrapałem? – Zapytał podejrzliwie.
-Nie, nie, skądże, to nie twoja wina… po prostu nie mogłam zasnąć, bo cały czas myślałam.
-Kotek…
-Nie o kocice! – Wywróciła oczami. -  Tylko o tym, o czym rozmawialiśmy przed zaśnięciem. I… ślub to chyba nie takie głupie rozwiązanie… poza tym fajnie byłoby nosić twoje nazwisko… bylibyśmy rodziną, urodziłabym ci troszkę dzieci… co ty na to?
-Zgadasz się? – Nie do końca mógł uwierzyć w to, co mówiła. Jeszcze kilka godzin temu absolutnie nie chciała słyszeć o żadnym ślubie i tym podobnych rzeczach, a teraz? – Kocham cię.
-Ale nie tak szybko! – Położyła palec na jego ustach, kiedy chciał ją pocałować. – Oświadcz mi się należycie. Chcę się poczuć jak księżniczka… dobrze?
-Dobrze, nie ma sprawy kochanie, wymyślę coś romantycznego. Ale najpierw…
-Seks? – Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
-Śniadanie! Tobie tylko jedno w głowie!
-Ale tylko z tobą. – Pokazała mu język i wstała z łóżka.


~*~


-Coście się tak wczoraj zażarcie kłócili? – Zapytał rozradowany James, obejmując swoją dziewczynę w tali, która wsypywała herbatę do kubków.
-Oświadczył mi się. – Lumen wskazała palcem na Kirka i wywróciła oczami.
-Gratuluję!!! – Krzyknęła Natalie i przytuliła przyjaciółkę.
-Przecież się nie zgodziła. – Burknął Hammett. – Twierdzi, że małżeństwo to bzdura. Nawet małżeństwo ze mną.
-Nieprawda! Już tak nie myślę… poza tym, rano się zgodziłam, ale pod warunkiem, że masz się bardziej postarać o mnie.
-I tak pewnie powiesz „nie”.
-Jak się bardzo postarasz, to na pewno tego nie usłyszysz.
-James, pomóż!
-W czym? To twoja dziewczyna i ty się jej oświadczasz, bądź kreatywny!
-Czemu nikt mi nie pomaga?
-Lubię zachody słońca. – Kirk został pocałowany przez Lumen w policzek, a potem namiętnie w usta. – I dobre jedzenie, pomogłam?
-Trochę… coś wymyślę! Ładnie się dziś ubierz!
-Coś ci się nie podoba w moim ubiorze?
-Nie… skądże kochanie. No może trochę za dużo ciałka zakrywasz.
-Zboczeniec!
-Twój zboczeniec ma rację, ubierasz się jak stara baba, a jest wiosna! – Grzecznie stwierdziła Nat. – Muszę cię zabrać na zakupy kochana, trzeba przejrzeć twoją szafę i wyrzucić te wszystkie brzydkie swetry. One są okropne Lu!
-Widzisz, nie tylko ja tak uważam.
-Jesteście kurwa okropni! – Rzuciła mokrą szmatą, którą właśnie myła naczynia, w Kirka i wyszła wściekła z kuchni.
-Chyba byliście za mało delikatni. – Stwierdził James, który oberwał w łeb o swojej dziewczyny.
-Nieprawda! To ona nie potrafi przyjąć krytyki! Pójdę z nią pogadać…
-Ja to załatwię. – Hammett prawie wybiegł z pomieszczenia. Wbiegał po schodach co dwa stopnie i wbiegł do sypialni. Zastał Lumen skuloną na łóżku w pozycji embrionalnej i płaczącą. Nie sądził, że taki komentarz mógłby doprowadzić ją do takiego stanu. Po utracie dziecka zrobiła się taka delikatna. Usiadł obok niej i pogłaskał ją po ramieniu. – Kochanie, nie mieliśmy nic złego na myśli… te sweterki nie są wcale takie złe… no może ten z bałwankiem nie jest zbyt uroczy…
-To mój ulubiony!!! – Wybuchła jeszcze większym płaczem, zasłaniając przy tym twarz dłońmi.
-Rybko…
-Nie wyzywaj mnie od ryb! Śmierdzę???
-Co??? Lulu, co ty znów wymyślasz w tej swojej ślicznej główce?
-Ja nie mogę nie nosić tych swetrów.
-Niby czemu?
-Zobacz jak ja wyglądam! – Usiadła gwałtownie. Zaczynała podwijać swoje rękawy i pokazała mu z każdej strony ręce, ręce pełne blizn od cięcia się. – Widzisz? Dlatego! – Nie zdążyła wpaść w jeszcze większą histerię, bo Kirk ją przytulił do siebie. Głaskał ją po plecach i szeptał czułe, i pocieszające słowa. Dziewczyna wtuliła się w niego jak najmocniej potrafiła. Niemalże wbijała paznokcie w jego szyję. Potrzebowała tego, a on doskonale o tym wiedział, bo nie zamierzał przerywać uścisku. – Już do końca życia będę oszpecona i to przez własną głupotę!
-Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza na świecie.
-To miłe Kirk, ale ja widzę jak wyglądam. Nie dość, że przytyłam, to jeszcze te pieprzone blizny!
-Nie musisz się ich aż tak wstydzić…
-Łatwo ci mówić, bo ich nie masz… one przypominają mi o tym wszystkim… o tym wszystkim, co mnie złego spotkało w życiu.
-Chyba zbyt dużo uwagi poświęcasz swojemu wyglądowi. Powinnaś trzymać się trochę na dystans… tak mi się bynajmniej wydaje.
-Masz całkowitą rację, ale ja nie potrafię… chciałabym.
-Może rzeczywiście zaczniemy od wyrzucenia tych brzydkich rzeczy i kupienia ci nowych?
-Co to we mnie ma zmienić?
-Będziesz ładniej wyglądać, spodobasz się sobie no i mnie oczywiście też.
-Teraz ci się nie podobasz?
-Jesteś śliczna… ale te swetry naprawdę ci nie pasują.
-Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? – Oderwała policzek od jego obojczyka i spojrzała mu głęboko w oczy.
-Wcześniej byłaś zbyt wrażliwa emocjonalnie… teraz też jesteś, ale trochę mniej. Bałem się zaburzyć ten twój uśmiech na twarzyczce.
-Naprawdę było ze mną aż tak źle, że nie mogłeś mi tego wytknąć?
-Naprawdę.
-Przepraszam. Musieliście tu z Nat mieć przeze mnie piekło.
-Aż tak źle nie było. Rozumieliśmy, że  byłaś… rozbita przez… no, że byłaś roztrzęsiona, sami chcieliśmy ci jak najbardziej pomóc. Ty przecież też byś zrobiła wszystko, co w twojej mocy, żeby nam pomóc, gdyby coś się stało. Od tego są przyjaciele i chłopak.
-Dziękuję Kirk… chyba ci jeszcze nie podziękowałam, więc dziękuję ci bardzo za to, że byłeś ze mną w takiej trudnej chwili i nie poddawałeś się nawet wtedy, kiedy byłam niemiła i wyzywałam cię od wszystkiego… przepraszam za tamto, już nigdy cię tak nie nawyzywam, przysięgam!
-To wyzywanie od wszystkiego, co ci przyszło do głowy było na swój sposób urocze.
-Jesteś psychicznym masochistą, jeśli coś takiego istnieje…
-Bez przesady. A teraz daj mi pysia kochanie. – Objął jej policzek dłonią i wpił się w jej usta. Drugą dłoń wsunął pod jej wielgachny sweter i błądził nią po jej nagich plecach. – Powiedz, że masz ochotę.
-Mam ochotę. – Uśmiechnęła się do niego. Nie zdążyła nic zrobić, bo już leżała na łóżku, a on na niej i całował jej szyję. Podwinął jej za duży ciuch do góry i ściągnął go z niej.
-Teraz wyglądasz znacznie lepiej.
-Nawet nie mam na sobie stanika.
-Wyśmienicie kochanie, wyśmienicie.


~*~


-Lu... wyglądasz w tej kiecce jak blond Audrey Hepburn! Ślicznie, Kirk będzie mega zadowolony! Mam nadzieję, że ubrałaś jakąś seksowną bieliznę!
-Innych mi nie pozwoliłaś zatrzymać.
-Nie zachomikowałaś gdzieś jakiś babcinych kilotów?
-Przeszukałaś wszystkie szafki. – Dziewczyna wywróciła oczami. Naprawdę nie była zadowolona z tego, że jej przyjaciółka stała się jej prywatnym stylistą i wyrzuciła jej prawie wszystkie ciuchy, jakie tylko miała. Najbardziej żal jej było kilku swetrów, które zachowała na pamiątkę po mamie, ale nic nie mówiła, tylko siedziała, płakała i przyglądała się jak jej życie jest rujnowane przez Natalie. Brzmi głupio, ale tak się właśnie czuła, jakby ktoś niszczył jej cały dobytek, utraciła wszystko, co miała, wszystkie wspomnienia związane z tymi szmatkami. Przynajmniej na pocieszenie mogła słuchać płyty Metalliki, której Nat szczerze nienawidziła przez częste odtwarzanie przez blondynkę. – Nawet mnie rozebrałaś i kazałaś z siebie zdjąć tę beżową… to była moja ulubiona, wiedz, że cię za to nienawidzę!
-Jasne, jasne, jeszcze będziesz mi za to dziękować. Możesz mnie sobie nienawidzić, ale przynajmniej masz ładne ciuchy!
-Wolałam moje swetry.
-Dobra! Ten temat już wałkowałyśmy, znasz moje zdanie na temat tych parszywych swetrów! Nie, Lu, nie rozklejaj się, nie teraz! – Brunetka usiadła obok niej i przytuliła ją.
-On mi się dziś oświadczy… a ja sama nie wiem co czuję w tej chwili do niego. Kocham go…
-Więc w czym tkwi problem skoro go kochasz?
-Jesteśmy głupimi, młodymi ludźmi, może nam się jutro odwidzi to całe ślubobranie.
-Nie ma takiego słowa jak „ślubobranie”!
-Wiem, że nie ma… ale tak powiedziałam i tak będzie. Ciągle się waham. Boję się, że mu się znudzę… czy coś.
-Ten szaleniec kocha cię całym sercem! Na pewno mu się nie znudzisz! A teraz uśmiechnij się i nie zrzędź jak stara baba, bo to wasz wielki dzień. Pamiętaj, jak powiesz „nie”, to ci do dupy nakopię!
-Boję się… ty byś przyjęła oświadczyny Jamesa?
-Nie… poza tym za wcześnie na oświadczyny.
-A mi każesz!
-Bo wy się kochacie!
-A wy to niby nie?
-James się póki co nie oświadcza, więc mam z tym spokój.


~*~


            Kirk przyjechał po nią punktualnie. Nie wcześniej, nie później. Był na czas, co do minuty. Zdziwiło to Lumen, bo zwykle nie szanował tak czasu i lubił się spóźniać, robiąc, jak to mawiał „wielkie wejście”. Przyjechał z ogromnym bukietem kwiatów, który trafił do wazonu. Dziewczynie tak się ręce trzęsły przy nalewaniu wody do naczynia, że wyręczyła ją w tym Natalie i wypchnęła ją siłą za drzwi. Blondynka nie wiedziała, czemu się tak stresowała. Przecież doskonale wiedziała, co ją czeka, ale pomimo tego drżała. Chłopak nie postarał się zbytnio o jakiś wyszukany ubiór. Włożył na siebie czarne spodnie, koszulę w kratę i na to czarną kamizelkę od garnituru. Wyglądał trochę komicznie, ale Lu nie zwracała na to zbyt dużej uwagi, choć wolałaby go w garniturze. Musiałby wyglądać bardzo przystojnie, bynajmniej tak, jak na pogrzebie jej matki. Po wyjściu z domu skomplementował ją, przecież miał rację, wyglądała olśniewająco. Trudno było od niej oczy odciągnąć, dawno nie widział jej tak eleganckiej. Aż się głupio poczuł w swoim stroju. Jednak nie mógł wejść do domu i szybko się przebrać, bo straciłby cenny czas, a jego niespodzianka nie mogła by długo czekać. Ahh, no i dostała wielkiego całusa, nie wiadomo za co, ale chyba takie rzeczy nie muszą być „za coś”. Szczerze? Cholernie się bała tego, co Kirk mógł wymyślić. Miał zbyt dużo pomysłów w tej swojej głowie, bardzo dziwnych pomysłów, ale postanowiła mu zaufać, wsiadając do samochodu. Był tak uprzejmy, że otworzył jej drzwi, jak prawdziwej damie – i tak się właśnie czuła, jak prawdziwa dama.
-Możemy przecież o czymś porozmawiać, nie musimy milczeć jak w grobie. – Zażartował przyszły, może przyszły, narzeczony.
-Nie wiem o czym. – Odpowiedziała krótko, zwięźle i na temat.
-Rozchmurz się chociaż, zaręczyny to nie koniec świata.
-Skąd wiesz, że je przyjmę?
-Tego nie wiem, ale mam taką nadzieję, chyba masz tak troszkę serca dla biednego chłopaka, który szalenie cię kocha, co?
-Może pod tą skamienieliną, jakiś szczątkowy fragment się znajdzie.
-Nie przesadzaj, nie masz serca z lodu.
-Może dziś się przekonasz, że jest zupełnie inaczej.
-Gdybyś nie miała serca, ale z punktu biologicznego jest to niemożliwe, to byś nie przyjęła pod nasz dach Natalie czy choćby tego głupiego sierściucha!
-O nie jest głupi!!! – Warknęła na niego. – Może i masz rację… nie wiem Kirk, nie mam pojęcia, kim jestem. Ty w ogóle wiesz, z kim ty chcesz się ożenić?
-Ze wspaniałą dziewczynę z ogromnym sercem.
-To z kim ty się kurwa jeszcze chcesz żenić?!
-Z taką jedną blonyną. Bardzo ładna i bardzo inteligentna.
-Mam ochotę dać ci w pysk, ale nie zrobię tego, bo prowadzisz i jeszcze byś nas zabił, a wolałabym, żebyś żył.
-Kotek, przecież żartuję z tą dziewczyną. Chodziło mi o ciebie.
-Uważasz, że to dobry pomysł? Jesteśmy ze sobą cztery miesiące… a ty chcesz już, teraz, zaraz brać ślub!
-Bo cię kocham, proste jak drut.
-I weź tu z takim gadaj. Ty chcesz po prostu spełnić swoją zachciankę i nie myślisz o tym, co będzie za kilka lat, jak nasza szczenięca miłość przestanie kwitnąć i będzie więdnąć jak tulipan bez wody.
-Głupotki gadasz kochanie. Jakie więdnąć? Nasza miłość nigdy nie przestanie istnieć, zawsze cię będę mocno, mocno kochać.
-Po prostu boję się, że to zwykłe zauroczenie.
-Ja wiem, że to nie jest „zwykłe zauroczenie”, bo już zauroczony byłem nie raz, a to jest zupełnie co innego, coś silniejszego i prawdziwszego.
-Z dzieciństwa został mi zły obraz z dzieciństwa… małżeństwo wydaje mi się przez to koszmarem. Rodzice się przecież rozwidli i wydawało mi się, mimo młodego wieku, że tak naprawdę się nie kochają, że są ze względu na mnie.
-Lulu, ale my się kochamy!
-Wiem, boję się, że to minie, co wtedy? Rozwód?
-Więc wolisz nie ryzykować?!
-Wolę… sama kurwa nie wiem co wolę!
-Czyli nie chcesz, żebym się oświadczał?! – Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby chciał ją zabić. – Powiedz to, chcesz, czy nie?!
-Nie! I nie krzycz na mnie. Naprawdę cię przepraszam, że wszystko kurewsko komplikuję, ale ja potrzebuję czasu.
-Ok., nie ma sprawy! – Burknął pod nosem. Zwolnił na chwilę samochód. Wykonał zakazany manewr zawracania. Byli już prawie na miejscu, ale zawrócił, ostro skręcił w lewo, w drogę powrotną.
-Nie bądź na mnie zły.
-Nie jestem zły kochanie, jestem kurewsko wściekły. Po raz drugi mnie za nos wodzisz! Kocham cię, co w tym złego, że chcę spędzić resztę życia z kobietą, którą kocham?! Czemu mnie tak naprawdę od siebie odsuwasz?! Nie kochasz mnie już? Co takiego zrobiłem, do kurwy nędzy?!
-To nie ty… to ja jestem popierdolona!
-Ani mi się waż tak kurwa o sobie mówić!!! - Krzyknął. Dobrze, że mocno zaciskał pięści na kierownicy. Bardzo się go bała, nigdy nie widziała go tak wściekłego. Zawsze był pełen radości, uśmiechał się, a teraz? Zaciskał wargi i syczał coś pod nosem, coś czego kompletnie nie rozumiała. Wskaźnik prędkości z każdą sekundą drgał coraz to wyżej, wskazując coraz to większe liczby.
-Zwolnij, błagam zwolnij! – Ale nie zwolnił. Jechał szybciej i szybciej. Widać, że był rozwścieczony, z resztą nic dziwnego, że stracił cierpliwość. Lumen miała łzy w oczach, nic przez nie nie widziała. Włączyła radio, bo ta cisza ją przerażało, leciał właśnie „Wild Horses” Stonsów. Uwielbiała tę piosenkę. Starała się na niej skupić swoje myśli, podśpiewywać ją sobie, żeby tylko nie myśleć o tym, co ją tak naprawdę męczyło. Przecież mogła przyjąć oświadczyny, to nic złego brać ślub, sama siebie nie rozumiała. Dla świętego spokoju i miło spędzonego czasu mogła powiedzieć to pieprzone „tak”! Ale nie, ona musiała uparcie stawiać na swoim. – Zabijesz nas! – Ostrzej szepnęła, ale on jej nie słuchał. Nadal jechał szybko, a nawet dodusił pedał gazu. Za górką, przed nimi jechał sznureczek samochodów, może z trzy, cztery. Kirk nie zdążyłby wyhamować, więc zaryzykował, postanowił wyprzedzić. Przekalkulował, przed nimi jechał samochód, trąbił, chciał wyminąć Kirka, ale ten był szybszy. Gwałtownie skręcił na pobocze, gdzie był ogromny rów. Samochód dachował, aż w końcu trafił na drzewo.
            Ktoś zadzwonił na pogotowie, ktoś inny po straż… obje znaleźli się w szpitalu, a radio dalej grało „Wild Horses”… aż w końcu umilkło.