Dziewczyna
siedziała przed nim osłupiała i wpatrywała się w niego pustym spojrzeniem. Nie
wiedziała, czy aby na pewno dobrze usłyszała, czy nie wydawało jej się, że to
powiedział. Przełknęła ślinę i otworzyła buzię. Nie potrafiła wydobyć z siebie
żadnego dźwięku.
-Kochanie? Powtórzę. Wyjdziesz za
mnie?
-Nie... Nie mogę. – Wstała
pospiesznie. Wygrzebała z szafy jakieś ubrania i zaczęła się w nie ubierać.
-Jak to nie możesz?
-Normalnie.
-Myślałem, że mnie kochasz.
-Ale to nie znaczy, że muszę za
ciebie wychodzić.
-Nie każę ci za mnie jutro wychodzić.
Ślub możemy wziąć za kilka miesięcy.
-Nie ma mowy Kirk, żadnego ślubu nie
będzie! Nigdy!
Chciała
wyjść z pokoju, ale chłopaka w porę złapał ją za dłoń, mocno i nie zamierzał
poluźnić uścisku.
-Czemu? Nie chcesz mnie?
-Nie o to chodzi.
-A niby o co?
-Nie wierzę w coś takiego jak
„ślub”. Miło mi bardzo, że poprosiłeś mnie o rękę i w ogóle, ale to nie dla
mnie, nie będę się pakować w takie coś, co przerodzi się później w coś bez
uczucia i będzie nas łączył tylko kredyt czy inne gówno. A tak, to odejdziesz,
kiedy będziesz chciał. Bez żadnego rozwodu. – Wzruszyła na koniec ramionami,
jak gdyby nie widziała tego, że rani go swoimi słowami. Powoli wyswobodziła się
z jego dłoni i wyszła do łazienki. Chłopak stanął pod drzwiami i nie wiedział,
co ma na to odpowiedzieć. Zapukał trzykrotnie. – Kirk, odpuść, nie przekonasz
mnie.
-Jakie „odejdziesz, kiedy będziesz
chciał”?!
-Normalnie… tak jak to rozumiesz.
-Ale ja nie zamierzam odchodzić.
-Teraz tak mówisz, ale za kilka lat,
a może i krócej, wpadnie ci w oko ktoś inny, zobaczysz, że tak będziesz.
-Ranisz mnie.
-Kirk, ja tylko mówię prawdę. Jeżeli
ci tak bardzo zależy, to mogę przyjąć oświadczyny, ale nic więcej.
-Nie rób niczego na siłę.
-Posłuchaj – otworzyła drzwi i
związywała włosy w koka – kocham cię, szczerze cię kocham, ale nie będę za
ciebie wychodzić, bo wiem, jak wyglądało małżeństwo mojej matki i…
-Nasze przecież nie musi tak
wyglądać.
-Boję się, że coś spierdolę.
-Prędzej ja to zrobię.
-A nie jest ci dobrze, tak jak jest
teraz? Nie ufasz mi czy co?
-Chcę cię mieć tylko dla siebie.
Poza tym ślub to szczęśliwe wydarzenie.
-Skąd wiesz, brałeś już jakiś? –
Bezczelnie zadrwiła z niego. – Kochanie, jestem tylko twoja, nie zamierzam być
kogoś innego. – chciała go wyminąć, ale chłopak objął ją w tali.
-Ufam ci… ale obrączka to sygnał dla
innych facetów, że jesteś zajęta już i…
-Dobrze, przemyślę to, a teraz mnie
puść!
-Gdzie idziesz?
-Na spacer.
-Jest trzecia rano…
-No i?
-Nie Lulu, nigdzie nie idziesz.
-Idę, puść mnie.
-Nie kochanie, samej cię nie
puszczę… poza tym pada deszcz.
-Pierdolić deszcz! – Krzyknęła. –
Będę robić to, na co mam ochotę!
-Lu, nie ma mowy, zostajesz w domu! Bez
żadnego marudzenia!
-Możesz pójść ze mną… ja i tak dziś
nie zasnę, więc pomyślałam, że pójdę się przejść.
-Żeby ktoś mógł cię zgwałcić?
-Bo właśnie o tym marzę, wiesz?! –
Przewróciła oczami. – Chodź, rób mi za ochroniarza. – Wzruszyła ramionami.
-Chcesz być chora?
-Ja jestem chora… na głowę.
-Lulu, nie mów tak.
-Nie zabronisz mi. To co, idziesz?
-Przywiążę cię do łóżka.
-Czyli nie idziesz…
-Ty też nie idziesz.
-Chcę coś w zamian.
-Co niby?
-Seks – zbliżyła swoje usta do jego
ucha i szepnęła to słowo. Chłopak złapał ją za ramiona i odsunął ją od siebie
na długość ramion. Patrzył na nią z podejrzliwością Nachylił się, złapał ją za
biodra i zarzucił ją sobie na ramię. Dziewczyna w międzyczasie „porwania”
krzyczała i piszczała, żeby ją postawił na ziemi. Chłopak bał się, że może to przeszkodzić ich bzykającym
się znajomym, ale nic takiego się nie stało.
-To jak? – Klepnął ją w tyłek. –
Będziesz grzeczna?
-Nieee, nie zamierzam.
-W takim razie będę brutalny.
-Dobrze.
-Do-brze? – Zrzucił ją z ramienia na
łóżko. Dziewczyna opadła na pościel. Chciała sobie rozpiąć rozporek, ale
chłopak złapał ją za nadgarstki. – Nie tak szybko. Najpierw dla mnie zatańcz.
-Nie ma mowy! Tańczę tylko po
pijaku.
-Dobrze, w takim razie… mam pomysł.
-Zaczynam się bać.
-Ściągnij górę.
-Sam nie możesz? – Usiadła i
popatrzyła się na niego z zaciekawieniem.
-Mogę. Wstań!
-Oooo bawimy się w pana i poddaną?
-Nazywaj to jak chcesz. Wstawaj!
-Nie podoba mi się twój ton,
doskonale wiesz, że jak ktoś na mnie krzyczy, to ja też zaczynam, więc nie
podnoś na mnie głosu do kurwy nędzy!
-Zbyt duże napięcie… Lu, odpuśćmy.
-Mam za małe cycki. – Spojrzała w
swój dekolt. – Dlatego nie chcesz się ze mną kochać.
-Coś ty znów wymyśliła? – Zaśmiał
się, ale przestał, kiedy zauważył jej smutną minę, chyba nie żartowała. – Masz
cudowne cycki, w życiu nie widziałem równie pięknych.
-Gadasz tak, żeby mi smutno nie
było. – Wytarła łzę spływającą po policzku. Kirk usiadł obok niej i złapał ją
za dłonie. Drugą ręką objął ją i przytulił do siebie. Dobrze wiedział, że nie
chodziło o piersi tylko o coś innego. Czasem miała takie napady płaczu.
-Co się stało?
-Byłabym w 3 miesiącu ciąży… teraz
moglibyśmy leżeć na łóżku i słuchać jak bije serduszko naszego maleństwa…
zobaczyć je po raz pierwszy na ekranie… rozumiesz?
-Kochanie…
-Wiem! Zrobimy jeszcze jedno… źle to
zabrzmiało. Zapłodnij mnie! Teraz!
-To zły pomysł. Musimy to
przemyśleć, rozumiesz?
-Nie myślałeś o tym przez ostatnie
trzy miesiące? Ja myślałam… w szpitalu zrozumiałam, że dziecko…
-Nie musisz zachodzić w ciążę, żeby
mnie przy sobie zatrzymywać. Kocham cię i nie zamierzam odejść. Połóżmy się
spać, jesteś zmęczona.
-Nie pra…
-Prawda, prawda. – Pocałował ją w
czubek głowy.
-Teraz przez ciebie nie zasnę.
-Co niby takiego zrobiłem?
-Oświadczyłeś się! A ja poważnie się
zastanawiam nad zgodą.
-Szybko zmieniasz zdanie.
-Po prostu wiem, że to dla ciebie ważne
kochanie.
-Jesteś wspaniałą kobietą.
-Ej! Myślałam, że najwspanialszą!
-Najwspanialszą kochanie,
najwspanialszą.
~*~
-Jak się spało kochanie? – Nie
zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, bo od razu wpił się w jej usta. – Mam
nadzieję, że dobrze, co?
-Nie spałam wiele.
-Czemu? – Zapytał ze zmartwieniem
gładząc jej policzek dłonią. – Chrapałem? – Zapytał podejrzliwie.
-Nie, nie, skądże, to nie twoja
wina… po prostu nie mogłam zasnąć, bo cały czas myślałam.
-Kotek…
-Nie o kocice! – Wywróciła oczami.
- Tylko o tym, o czym rozmawialiśmy
przed zaśnięciem. I… ślub to chyba nie takie głupie rozwiązanie… poza tym
fajnie byłoby nosić twoje nazwisko… bylibyśmy rodziną, urodziłabym ci troszkę
dzieci… co ty na to?
-Zgadasz się? – Nie do końca mógł
uwierzyć w to, co mówiła. Jeszcze kilka godzin temu absolutnie nie chciała
słyszeć o żadnym ślubie i tym podobnych rzeczach, a teraz? – Kocham cię.
-Ale nie tak szybko! – Położyła
palec na jego ustach, kiedy chciał ją pocałować. – Oświadcz mi się należycie.
Chcę się poczuć jak księżniczka… dobrze?
-Dobrze, nie ma sprawy kochanie,
wymyślę coś romantycznego. Ale najpierw…
-Seks? – Uśmiechnęła się
uwodzicielsko.
-Śniadanie! Tobie tylko jedno w
głowie!
-Ale tylko z tobą. – Pokazała mu
język i wstała z łóżka.
~*~
-Coście się tak wczoraj zażarcie
kłócili? – Zapytał rozradowany James, obejmując swoją dziewczynę w tali, która
wsypywała herbatę do kubków.
-Oświadczył mi się. – Lumen wskazała
palcem na Kirka i wywróciła oczami.
-Gratuluję!!! – Krzyknęła Natalie i
przytuliła przyjaciółkę.
-Przecież się nie zgodziła. –
Burknął Hammett. – Twierdzi, że małżeństwo to bzdura. Nawet małżeństwo ze mną.
-Nieprawda! Już tak nie myślę… poza
tym, rano się zgodziłam, ale pod warunkiem, że masz się bardziej postarać o
mnie.
-I tak pewnie powiesz „nie”.
-Jak się bardzo postarasz, to na
pewno tego nie usłyszysz.
-James, pomóż!
-W czym? To twoja dziewczyna i ty
się jej oświadczasz, bądź kreatywny!
-Czemu nikt mi nie pomaga?
-Lubię zachody słońca. – Kirk został
pocałowany przez Lumen w policzek, a potem namiętnie w usta. – I dobre
jedzenie, pomogłam?
-Trochę… coś wymyślę! Ładnie się
dziś ubierz!
-Coś ci się nie podoba w moim
ubiorze?
-Nie… skądże kochanie. No może
trochę za dużo ciałka zakrywasz.
-Zboczeniec!
-Twój zboczeniec ma rację, ubierasz
się jak stara baba, a jest wiosna! – Grzecznie stwierdziła Nat. – Muszę cię
zabrać na zakupy kochana, trzeba przejrzeć twoją szafę i wyrzucić te wszystkie
brzydkie swetry. One są okropne Lu!
-Widzisz, nie tylko ja tak uważam.
-Jesteście kurwa okropni! – Rzuciła
mokrą szmatą, którą właśnie myła naczynia, w Kirka i wyszła wściekła z kuchni.
-Chyba byliście za mało delikatni. –
Stwierdził James, który oberwał w łeb o swojej dziewczyny.
-Nieprawda! To ona nie potrafi
przyjąć krytyki! Pójdę z nią pogadać…
-Ja to załatwię. – Hammett prawie
wybiegł z pomieszczenia. Wbiegał po schodach co dwa stopnie i wbiegł do
sypialni. Zastał Lumen skuloną na łóżku w pozycji embrionalnej i płaczącą. Nie
sądził, że taki komentarz mógłby doprowadzić ją do takiego stanu. Po utracie dziecka
zrobiła się taka delikatna. Usiadł obok niej i pogłaskał ją po ramieniu. –
Kochanie, nie mieliśmy nic złego na myśli… te sweterki nie są wcale takie złe…
no może ten z bałwankiem nie jest zbyt uroczy…
-To mój ulubiony!!! – Wybuchła
jeszcze większym płaczem, zasłaniając przy tym twarz dłońmi.
-Rybko…
-Nie wyzywaj mnie od ryb!
Śmierdzę???
-Co??? Lulu, co ty znów wymyślasz w
tej swojej ślicznej główce?
-Ja nie mogę nie nosić tych swetrów.
-Niby czemu?
-Zobacz jak ja wyglądam! – Usiadła
gwałtownie. Zaczynała podwijać swoje rękawy i pokazała mu z każdej strony ręce,
ręce pełne blizn od cięcia się. – Widzisz? Dlatego! – Nie zdążyła wpaść w
jeszcze większą histerię, bo Kirk ją przytulił do siebie. Głaskał ją po plecach
i szeptał czułe, i pocieszające słowa. Dziewczyna wtuliła się w niego jak
najmocniej potrafiła. Niemalże wbijała paznokcie w jego szyję. Potrzebowała
tego, a on doskonale o tym wiedział, bo nie zamierzał przerywać uścisku. – Już
do końca życia będę oszpecona i to przez własną głupotę!
-Dla mnie zawsze będziesz
najpiękniejsza na świecie.
-To miłe Kirk, ale ja widzę jak
wyglądam. Nie dość, że przytyłam, to jeszcze te pieprzone blizny!
-Nie musisz się ich aż tak wstydzić…
-Łatwo ci mówić, bo ich nie masz…
one przypominają mi o tym wszystkim… o tym wszystkim, co mnie złego spotkało w
życiu.
-Chyba zbyt dużo uwagi poświęcasz
swojemu wyglądowi. Powinnaś trzymać się trochę na dystans… tak mi się
bynajmniej wydaje.
-Masz całkowitą rację, ale ja nie
potrafię… chciałabym.
-Może rzeczywiście zaczniemy od
wyrzucenia tych brzydkich rzeczy i kupienia ci nowych?
-Co to we mnie ma zmienić?
-Będziesz ładniej wyglądać,
spodobasz się sobie no i mnie oczywiście też.
-Teraz ci się nie podobasz?
-Jesteś śliczna… ale te swetry
naprawdę ci nie pasują.
-Czemu wcześniej mi o tym nie
powiedziałeś? – Oderwała policzek od jego obojczyka i spojrzała mu głęboko w
oczy.
-Wcześniej byłaś zbyt wrażliwa
emocjonalnie… teraz też jesteś, ale trochę mniej. Bałem się zaburzyć ten twój
uśmiech na twarzyczce.
-Naprawdę było ze mną aż tak źle, że
nie mogłeś mi tego wytknąć?
-Naprawdę.
-Przepraszam. Musieliście tu z Nat
mieć przeze mnie piekło.
-Aż tak źle nie było. Rozumieliśmy, że
byłaś… rozbita przez… no, że byłaś
roztrzęsiona, sami chcieliśmy ci jak najbardziej pomóc. Ty przecież też byś
zrobiła wszystko, co w twojej mocy, żeby nam pomóc, gdyby coś się stało. Od
tego są przyjaciele i chłopak.
-Dziękuję Kirk… chyba ci jeszcze nie
podziękowałam, więc dziękuję ci bardzo za to, że byłeś ze mną w takiej trudnej
chwili i nie poddawałeś się nawet wtedy, kiedy byłam niemiła i wyzywałam cię od
wszystkiego… przepraszam za tamto, już nigdy cię tak nie nawyzywam, przysięgam!
-To wyzywanie od wszystkiego, co ci
przyszło do głowy było na swój sposób urocze.
-Jesteś psychicznym masochistą,
jeśli coś takiego istnieje…
-Bez przesady. A teraz daj mi pysia
kochanie. – Objął jej policzek dłonią i wpił się w jej usta. Drugą dłoń wsunął
pod jej wielgachny sweter i błądził nią po jej nagich plecach. – Powiedz, że
masz ochotę.
-Mam ochotę. – Uśmiechnęła się do
niego. Nie zdążyła nic zrobić, bo już leżała na łóżku, a on na niej i całował
jej szyję. Podwinął jej za duży ciuch do góry i ściągnął go z niej.
-Teraz wyglądasz znacznie lepiej.
-Nawet nie mam na sobie stanika.
-Wyśmienicie kochanie, wyśmienicie.
~*~
-Lu... wyglądasz w tej kiecce jak
blond Audrey Hepburn! Ślicznie, Kirk będzie mega zadowolony! Mam nadzieję, że
ubrałaś jakąś seksowną bieliznę!
-Innych mi nie pozwoliłaś zatrzymać.
-Nie zachomikowałaś gdzieś jakiś
babcinych kilotów?
-Przeszukałaś wszystkie szafki. –
Dziewczyna wywróciła oczami. Naprawdę nie była zadowolona z tego, że jej
przyjaciółka stała się jej prywatnym stylistą i wyrzuciła jej prawie wszystkie
ciuchy, jakie tylko miała. Najbardziej żal jej było kilku swetrów, które
zachowała na pamiątkę po mamie, ale nic nie mówiła, tylko siedziała, płakała i
przyglądała się jak jej życie jest rujnowane przez Natalie. Brzmi głupio, ale
tak się właśnie czuła, jakby ktoś niszczył jej cały dobytek, utraciła wszystko,
co miała, wszystkie wspomnienia związane z tymi szmatkami. Przynajmniej na
pocieszenie mogła słuchać płyty Metalliki, której Nat szczerze nienawidziła
przez częste odtwarzanie przez blondynkę. – Nawet mnie rozebrałaś i kazałaś z
siebie zdjąć tę beżową… to była moja ulubiona, wiedz, że cię za to nienawidzę!
-Jasne, jasne, jeszcze będziesz mi
za to dziękować. Możesz mnie sobie nienawidzić, ale przynajmniej masz ładne
ciuchy!
-Wolałam moje swetry.
-Dobra! Ten temat już wałkowałyśmy,
znasz moje zdanie na temat tych parszywych swetrów! Nie, Lu, nie rozklejaj się,
nie teraz! – Brunetka usiadła obok niej i przytuliła ją.
-On mi się dziś oświadczy… a ja sama
nie wiem co czuję w tej chwili do niego. Kocham go…
-Więc w czym tkwi problem skoro go
kochasz?
-Jesteśmy głupimi, młodymi ludźmi,
może nam się jutro odwidzi to całe ślubobranie.
-Nie ma takiego słowa jak
„ślubobranie”!
-Wiem, że nie ma… ale tak
powiedziałam i tak będzie. Ciągle się waham. Boję się, że mu się znudzę… czy
coś.
-Ten szaleniec kocha cię całym
sercem! Na pewno mu się nie znudzisz! A teraz uśmiechnij się i nie zrzędź jak
stara baba, bo to wasz wielki dzień. Pamiętaj, jak powiesz „nie”, to ci do dupy
nakopię!
-Boję się… ty byś przyjęła
oświadczyny Jamesa?
-Nie… poza tym za wcześnie na
oświadczyny.
-A mi każesz!
-Bo wy się kochacie!
-A wy to niby nie?
-James się póki co nie oświadcza,
więc mam z tym spokój.
~*~
Kirk przyjechał po nią punktualnie.
Nie wcześniej, nie później. Był na czas, co do minuty. Zdziwiło to Lumen, bo
zwykle nie szanował tak czasu i lubił się spóźniać, robiąc, jak to mawiał
„wielkie wejście”. Przyjechał z ogromnym bukietem kwiatów, który trafił do
wazonu. Dziewczynie tak się ręce trzęsły przy nalewaniu wody do naczynia, że
wyręczyła ją w tym Natalie i wypchnęła ją siłą za drzwi. Blondynka nie
wiedziała, czemu się tak stresowała. Przecież doskonale wiedziała, co ją czeka,
ale pomimo tego drżała. Chłopak nie postarał się zbytnio o jakiś wyszukany
ubiór. Włożył na siebie czarne spodnie, koszulę w kratę i na to czarną
kamizelkę od garnituru. Wyglądał trochę komicznie, ale Lu nie zwracała na to
zbyt dużej uwagi, choć wolałaby go w garniturze. Musiałby wyglądać bardzo
przystojnie, bynajmniej tak, jak na pogrzebie jej matki. Po wyjściu z domu
skomplementował ją, przecież miał rację, wyglądała olśniewająco. Trudno było od
niej oczy odciągnąć, dawno nie widział jej tak eleganckiej. Aż się głupio
poczuł w swoim stroju. Jednak nie mógł wejść do domu i szybko się przebrać, bo
straciłby cenny czas, a jego niespodzianka nie mogła by długo czekać. Ahh, no i
dostała wielkiego całusa, nie wiadomo za co, ale chyba takie rzeczy nie muszą
być „za coś”. Szczerze? Cholernie się bała tego, co Kirk mógł wymyślić. Miał
zbyt dużo pomysłów w tej swojej głowie, bardzo dziwnych pomysłów, ale
postanowiła mu zaufać, wsiadając do samochodu. Był tak uprzejmy, że otworzył
jej drzwi, jak prawdziwej damie – i tak się właśnie czuła, jak prawdziwa dama.
-Możemy przecież
o czymś porozmawiać, nie musimy milczeć jak w grobie. – Zażartował przyszły,
może przyszły, narzeczony.
-Nie wiem o czym.
– Odpowiedziała krótko, zwięźle i na temat.
-Rozchmurz się
chociaż, zaręczyny to nie koniec świata.
-Skąd wiesz, że
je przyjmę?
-Tego nie wiem, ale
mam taką nadzieję, chyba masz tak troszkę serca dla biednego chłopaka, który
szalenie cię kocha, co?
-Może pod tą
skamienieliną, jakiś szczątkowy fragment się znajdzie.
-Nie przesadzaj,
nie masz serca z lodu.
-Może dziś się
przekonasz, że jest zupełnie inaczej.
-Gdybyś nie miała
serca, ale z punktu biologicznego jest to niemożliwe, to byś nie przyjęła pod
nasz dach Natalie czy choćby tego głupiego sierściucha!
-O nie jest
głupi!!! – Warknęła na niego. – Może i masz rację… nie wiem Kirk, nie mam
pojęcia, kim jestem. Ty w ogóle wiesz, z kim ty chcesz się ożenić?
-Ze wspaniałą
dziewczynę z ogromnym sercem.
-To z kim ty się
kurwa jeszcze chcesz żenić?!
-Z taką jedną
blonyną. Bardzo ładna i bardzo inteligentna.
-Mam ochotę dać
ci w pysk, ale nie zrobię tego, bo prowadzisz i jeszcze byś nas zabił, a
wolałabym, żebyś żył.
-Kotek, przecież
żartuję z tą dziewczyną. Chodziło mi o ciebie.
-Uważasz, że to
dobry pomysł? Jesteśmy ze sobą cztery miesiące… a ty chcesz już, teraz, zaraz
brać ślub!
-Bo cię kocham,
proste jak drut.
-I weź tu z takim
gadaj. Ty chcesz po prostu spełnić swoją zachciankę i nie myślisz o tym, co
będzie za kilka lat, jak nasza szczenięca miłość przestanie kwitnąć i będzie
więdnąć jak tulipan bez wody.
-Głupotki gadasz
kochanie. Jakie więdnąć? Nasza miłość nigdy nie przestanie istnieć, zawsze cię
będę mocno, mocno kochać.
-Po prostu boję
się, że to zwykłe zauroczenie.
-Ja wiem, że to
nie jest „zwykłe zauroczenie”, bo już zauroczony byłem nie raz, a to jest
zupełnie co innego, coś silniejszego i prawdziwszego.
-Z dzieciństwa
został mi zły obraz z dzieciństwa… małżeństwo wydaje mi się przez to koszmarem.
Rodzice się przecież rozwidli i wydawało mi się, mimo młodego wieku, że tak
naprawdę się nie kochają, że są ze względu na mnie.
-Lulu, ale my się
kochamy!
-Wiem, boję się,
że to minie, co wtedy? Rozwód?
-Więc wolisz nie
ryzykować?!
-Wolę… sama kurwa
nie wiem co wolę!
-Czyli nie
chcesz, żebym się oświadczał?! – Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby chciał
ją zabić. – Powiedz to, chcesz, czy nie?!
-Nie! I nie
krzycz na mnie. Naprawdę cię przepraszam, że wszystko kurewsko komplikuję, ale
ja potrzebuję czasu.
-Ok., nie ma
sprawy! – Burknął pod nosem. Zwolnił na chwilę samochód. Wykonał zakazany
manewr zawracania. Byli już prawie na miejscu, ale zawrócił, ostro skręcił w
lewo, w drogę powrotną.
-Nie bądź na mnie
zły.
-Nie jestem zły
kochanie, jestem kurewsko wściekły. Po raz drugi mnie za nos wodzisz! Kocham
cię, co w tym złego, że chcę spędzić resztę życia z kobietą, którą kocham?!
Czemu mnie tak naprawdę od siebie odsuwasz?! Nie kochasz mnie już? Co takiego
zrobiłem, do kurwy nędzy?!
-To nie ty… to ja
jestem popierdolona!
-Ani mi się waż
tak kurwa o sobie mówić!!! - Krzyknął. Dobrze, że mocno zaciskał pięści na
kierownicy. Bardzo się go bała, nigdy nie widziała go tak wściekłego. Zawsze
był pełen radości, uśmiechał się, a teraz? Zaciskał wargi i syczał coś pod
nosem, coś czego kompletnie nie rozumiała. Wskaźnik prędkości z każdą sekundą
drgał coraz to wyżej, wskazując coraz to większe liczby.
-Zwolnij, błagam
zwolnij! – Ale nie zwolnił. Jechał szybciej i szybciej. Widać, że był
rozwścieczony, z resztą nic dziwnego, że stracił cierpliwość. Lumen miała łzy w
oczach, nic przez nie nie widziała. Włączyła radio, bo ta cisza ją przerażało,
leciał właśnie „Wild Horses” Stonsów. Uwielbiała tę piosenkę. Starała się na
niej skupić swoje myśli, podśpiewywać ją sobie, żeby tylko nie myśleć o tym, co
ją tak naprawdę męczyło. Przecież mogła przyjąć oświadczyny, to nic złego brać
ślub, sama siebie nie rozumiała. Dla świętego spokoju i miło spędzonego czasu
mogła powiedzieć to pieprzone „tak”! Ale nie, ona musiała uparcie stawiać na
swoim. – Zabijesz nas! – Ostrzej szepnęła, ale on jej nie słuchał. Nadal jechał
szybko, a nawet dodusił pedał gazu. Za górką, przed nimi jechał sznureczek
samochodów, może z trzy, cztery. Kirk nie zdążyłby wyhamować, więc zaryzykował,
postanowił wyprzedzić. Przekalkulował, przed nimi jechał samochód, trąbił,
chciał wyminąć Kirka, ale ten był szybszy. Gwałtownie skręcił na pobocze, gdzie
był ogromny rów. Samochód dachował, aż w końcu trafił na drzewo.
Ktoś zadzwonił na pogotowie, ktoś
inny po straż… obje znaleźli się w szpitalu, a radio dalej grało „Wild Horses”…
aż w końcu umilkło.